O tym, że któregoś dnia wrócę do Polski na stałe, wiedziałam od zawsze, nie byłam tylko pewna kiedy…
Do Anglii przyjechałam już w 2004 roku z moim chłopakiem, wtedy jeszcze autokarem. Oryginalnie planowaliśmy spędzić tam tylko rok, ale życie układało nam się zbyt dobrze, żeby zrezygnować tak prędko. Łatwe znalezienie zadowalającej pracy, szybkie awanse i dobre wypłaty zepchnęły naszą wizję powrotu do Polski na dalszy plan. Czuliśmy, że to było nasze 5 minut, które koniecznie musieliśmy wykorzystać.

Oprócz tego, że zdobyliśmy cenne doświadczenie na kierowniczych stanowiskach i podszlifowaliśmy język, byliśmy w stanie jeszcze kupić wygodne mieszkanko i samochód, a nawet zobaczyć trochę świata… Oboje rozwijaliśmy się w zawrotnym tempie, ale na szczęście woda sodowa nie uderzyła nam do głowy. Nie odmawialiśmy sobie niczego, a jednocześnie sporą część wynagrodzeń wpłacaliśmy na konta oszczędnościowe. Szczerze? Nasza sytuacja była na tyle komfortowa, że na chwilę przestaliśmy myśleć o Polsce, a tym bardziej o powrocie z emigracji.
Jak planowaliśmy nasz powrót do Polski?

Sytuacja zmieniła się 15 lat temu, kiedy to na początku 2009 roku ruszyła budowa naszego domu w Polsce, a ponadto, pod jego koniec okazało się, że jestem w ciąży. Mieliśmy wystarczająco odłożonych pieniędzy na stan surowy zamknięty, włącznie z hydrauliką i elektryką, tak niewiele nam brakowało… W związku z tym, podjęliśmy decyzję, że zostaniemy w Wielkiej Brytanii jeszcze dwa lata i zarobimy wystarczająco dużo, żeby starczyło nam na wykończenie wnętrza. Pracowałam w dni wolne mojego męża, przez co w rezultacie wymijałam się z Nim w tej gonitwie, zamiast żyć razem. Zaczęłam myśleć o powrocie. To już nie było to co na początku, życie zdrożało, a pensje opornie szły w górę. Właściwie to tylko pensja mojego męża – ja zarabiałam wystarczająco na czynsz i było po wypłacie…
Zostaliśmy w Anglii jednak dłużej, a po kolejnych trzech latach, przyszedł na świat nasz drugi syn, a dla mnie życie w UK z jedną wypłatą straciło sens. Szczególnie, że wiedziałam, że przecież tyle samo pieniędzy mogliśmy mieć w Polsce, fakt z mniejszą wypłatą, ale też z dodatkową kwotą z tytułu nie opłacania czynszu, mieszkając we własnym domu. Mąż zdecydowanie bardziej obawiał się powrotu, więc to ja podjęłam decyzję.
Jak ostatecznie wyglądał sam powrót?
Wróciliśmy do Polski już prawie 10 lat temu i do tej pory, w dalszym ciągu nie było dnia, żebyśmy tego żałowali. Tak, na początku doszukiwałam się samych złych stron w społeczeństwie, polityce, gospodarce i innych sektorach. Doskwierała mi, do tego nie mogłam znieść komarów i meszek. Jednakże bardzo szybko to minęło, Polska wchłonęła mnie całkowicie, o dzieciach nie wspominając. Założenie było takie, że mąż – szef kuchni – szuka pracy po krótkim urlopie, a ja zajmuję się wystrojem wnętrza naszego domu, odchowuję najmłodsze dziecko bez presji, a z czasem zaczynam szukać pracy.
Wszystko ładnie i pięknie, prawda? Nie do końca… Zarejestrowaliśmy się w Urzędzie Pracy jako bezrobotni, złożyliśmy wnioski o przyznanie zasiłku po 10-cioletniej pracy w UK, niestety… decyzja była negatywna. Urząd Pracy skutecznie zasłaniał się paragrafem z Kodeksu, który mówi o tym, że o zasiłek można ubiegać się w miejscu pracy i zamieszkania, czyli w naszym wypadku w Wielkiej Brytanii. Na nic zdały się udokumentowane argumenty o naszym związku emocjonalnym i fizycznym z Polską, takie jak regularne urlopy i pomoc finansowa dla rodziny.
Odwołanie również przyszło odmowne, dlatego też namawiam do aplikacji o Jobseeker’s Allowance w Wielkiej Brytanii i transfer do Polski po pierwszym miesiącu jego otrzymywania – nie można wcześniej. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego ten zasiłek jest tak istotny? Głównie dlatego, że przy samodzielnym znalezieniu pracy jako zarejestrowany z prawem do zasiłku (po wykorzystaniu kuroniówki, nie musi być zaraz na początku), otrzymasz co miesiąc, przez pół roku, od Urzędu Pracy, dodatek w wysokości kilkuset złotych do swojej wypłaty!
Jak ułożyliśmy sobie życie po powrocie do Polski?

Wracając do kwestii poszukiwania zatrudnienia. Na 7 miejsc, w których mąż złożył osobiście aplikacje, otrzymał aż 6 propozycji, na dodatek w nieatrakcyjnym turystycznie mieście o populacji 120 tysięcy osób. Podkreślam „osobiście”, bo mamy swój sposób: musisz się sprzedać, pokazać, że jesteś lepszy od reszty. Sławek roznosząc CV, zawsze prosi o rozmowę z menedżerem lub przełożonym, pokazuje na laptopie swoje arcydzieła, zawsze w garniturze. Prosi o dzień próbny i w rzeczywistości pokazuje co naprawdę potrafi. A potrafi po prostu świetnie gotować – to też jest ważne, nie porywać się z motyką na Słońce, ponieważ, nigdy wcześniej nie pracował w Polsce i nie znał tutejszego systemu, wybrał mniej płatną opcję: pozycję Chef-de-Partie, bez zobowiązań, w celu przysposobienia wiedzy. Później zaczął pracę w innym miejscu, tym razem na kierowniczym stanowisku: Executive Chef, pracując już na swoje nazwisko, na miejscu (poprzednia praca była oddalona o 55 km.). Ja zarabiałam z domu, głwónie blogując. Razem mieliśmy okrągłe 4000 zł. domowego budżetu, to co nam w zupełności wystarczało.
W tamtych czasach nie mieliśmy kredytu. Rachunki wynosił nas miesięcznie: 2210 zł (+ ewentualne 310 zł za przedszkole)
- Woda 180 zł. co drugi miesiąc (włącznie z osobnym licznikiem na podlewanie ogródka);
- Prąd 500 zł. co drugi miesiąc (gazu nie mieliśmy);
- Wywóz śmieci za 4 osoby to 30 zł/m-c;
- Internet: 40 zł/m-c;
- Telefon: 50 zł/m-c;
- Co miesiąc odkładaliśmy 200 zł na opał, żeby nie odczuć wydatku jednorazowo, to dawało nam 3 tony ekogroszku na rok (w tamtych czasach na ogrzanie domu 250 m2 wykorzystywało 3,5 tony od Listopada do Kwietnia, przy łagodnej zimie);
- Na jedzenie, łącznie z chemią i rzeczami dla dziecka, typu pampersy, wydawaliśmy ok. 1400 zł;
- Paliwo na dojazdy do pracy kosztowało nas 150 zł, przy aucie na gaz – 1.4 silnik VW Polo;
- Przedszkole starszego syna sponsorowali dziadkowie – 310 zł/ m-c z wyżywieniem.
Naprawdę doliczyłam wszystko żeby pokazać Wam jak tu jest źle… ale tak naprawdę nie mogę. Skończyły mi się rzeczy do podliczania. Może za wyjątkiem urodzin i imienin członków rodziny, w końcu od powrotu do Polski nie ma już wymówki, że jest się daleko ;).
Jak zauważyliście w tamtym czasie mieliśmy takie ruchome 1700 zł, których na razie nie odkładaliśmy. Inwestowaliśmy je nadal w wystrój wnętrza i ogrodu, część przeznaczaliśmy na opłaty związane z ubezpieczeniem samochodów i domu. Jak wiadomo są to kwoty roczne, zależne od osobistych okoliczności, dlatego ich nie wliczyłam. Prawda jest taka, że każdego miesiąca bylibyśmy w stanie odłożyć około tysiąca złotych, gdyby nie wykończeniówka. Są to obliczenia dotyczące „starej” jeszcze pensji, więc teraz suma zaoszczędzona zwiększy się odpowiednio. Nie wliczam losowych rzeczy, typu prywatne wizyty lekarskie, usterki, inflację i tym podobne, podaję tylko bieżące opłaty. Również wtedy, syn rozpoczynał „zerówkę” w szkole publicznej więc opłata 310 zł spadła do 110 zł. za same obiady w placówce.
W dalszym ciągu, nawet po tych 10 latach uważam, że trzeba próbować. Ja uspokajałam w tamtym czasie męża mówiąc, że jak w naszym Włocławku się nie uda, to spróbujemy może w Gdańsku, ale nadal w Polsce i nigdy sobie nie zarzucimy, że jak był czas to się nie spróbowało. Nie mamy czego żałować. Jest tak, jak to sobie wyobrażaliśmy przez te 10 lat tułaczki. Otaczamy się rodziną i znajomymi i spełniamy swoje marzenia o domu, ogrodzie, warzywniaku, kurniku i spokojnym życiu. W końcu u siebie, między swoimi ludźmi. Tutaj nikt nam nie powie „wracaj skąd przyjechałeś”.
Czy ostatecznie powrót wyszedł nam na dobre?

Przez ostatnie lata sytuacja dosyć dynamicznie się zmieniała. W ciągu dziesięciu lat od powrotu doświadczaliśmy mniejszych i większych kryzysów, jednakże dzięki stabilnej pracy, naszej ambicji i zaangażowaniu zarówno w życie prywatne, jak i zawodowe, udało nam się przetrwać wszystkie trudne momenty. Nasze kariery rozwinęły się w zadowalający sposób i pomimo inflacji nasze pensje stale rosły. Oczywiste jest to, że życie w Polsce w 2024 roku wygląda zupełnie inaczej niż w 2015 czy 2016, jednakże przede wszystkim dzięki regularnemu odkładaniu pieniędzy, po tym jak urosły nasze pensje i nie musieliśmy już wykańczać wnętrza domu i ogrodu, praktycznie zawsze żyliśmy i nadal żyjemy komfortowo. Nigdy nie musieliśmy brać nadgodzin, ani pracować na dwa etaty, żeby się utrzymać, co więcej w dalszym ciągu możemy pozwolić sobie na różne przyjemności (oczywiście bez zbędnej przesady), a nawet stać nas na zagraniczne wakacje. Innymi słowami, nasze życie w Polsce ułożyło się znacznie lepiej niż sami przypuszczaliśmy i nigdy nie żałowaliśmy tego, żeby wrócić do Wielkiej Brytanii.
Czemu zawdzięczam nasz sukces? Nam samym! Wykorzystaliśmy każdą sytuację, każde doświadczenie i każdą okazję do cna. Nawet niepowodzenia nas czegoś nauczyły i potrafiliśmy złą kartę odmienić na coś dobrego. Zadowalającą sytuację zawdzięczamy też naszemu zdrowemu rozsądkowi, gdyż nie przetrwoniliśmy ciężko zarobionych pieniędzy.
Dużo zyskaliśmy też dzięki, naszemu uporowi w dążeniu do celu. Według mnie, wszystko zależy od nas samych i sposobu naszego myślenia. Nie popełniajcie błędu idąc z prądem, narzekając, jak inni, na brak pracy czy perspektyw. Wykorzystajcie swoje atuty w walce o marzenia. My nie skończyliśmy studiów, ale mamy takie doświadczenie, że tak naprawdę nie są nam one do niczego potrzebne w naszych zawodach, bo np. spawaczowi nie jest potrzebne wyciąganie całek. On ma po prostu dobrze robić swoją robotę, ma to potrafić. Tylko Wy możecie zmienić swoją sytuację, czy to w Polsce, czy na obczyźnie i tego Wam życzę z całego serca!
Jeśli macie jakieś pytania, swoje przemyślenia czy opinie, to chętnie się do nich odniosę, pozdrawiam :)
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.